Dzień jak co dzień, zwykła nuda i przekichana rzeczywistość. Lena weszła do mieszkania, podzwaniając kluczami. Było oczywiście cudownie puste i opuszczone, kwiatki umierały na parapecie. Nie było jej tutaj parę dni, bo zabalowała sobie po różnych knajpach i ludziach. Nie miała ostatnio nawet za dużo czasu na sen. Co dopiero na śnienie...
Przeszła do kuchni, otworzyła niezbyt dużą lodówkę. Była pusta tak jak całe mieszkanie, znalazła karton przeterminowanego mleka, kilka nieco zeschniętych parówek i opakowanie keczupu. Chleb w szafce nabierał już nowych kolorów, postanowiła go więc nie ruszać. Przegryzła ze wstrętem parówkę i w ubraniu oraz butach walnęła się na łóżko. Była zmęczona, bardzo. Pragnęła wreszcie być trochę sama ze sobą i niczym się nie przejmować. Nie, żeby normalnie jakoś specjalnie troszczyła się o cokolwiek, no ale wiadomo o co chodzi...
Szkoda tylko, że nie wyjęła lusterka spod poduchy. Zapomniała, zdarza się każdemu. Podczas gdy jej ciałko zatopiło się w milutkim relaksie, ona sama podążyła ku Białej Cytadeli...
Zbudziła się rankiem, rozbita emocjonalnie i z dziwnym nastrojem. Ni to dobry, ni to kompletnie parszywy. Ciągle nie wróciła do swojej codziennej wersji. Westchnęła, spędziła pół godziny w łazience, przebrała się i wyszła, nie jedząc śniadania. Z głodu jeszcze nikt nie umarł...
[zt]