Imię: Wiron
Nazwisko: Darksoul
Wiek: 28
Zawód: Duchowny
Kim jesteś: Śniący
Umiejętności:
- Lingwista (języki starożytne)
- Gra na gitarze
- Dobry słuchacz
- Kick-boxing
- Wzbudzanie zaufania
- Przemawianie
- Hodowla kwiatów
Wygląd:
Świat realny: Na pierwszy rzut oka ksiądz Wiron nie wydaje się miłym człowiekiem. Dobrze zbudowany, średniego wzrostu brunet gniewnym okiem spogląda na świat. Jego ciemne oczy stale lustrują otoczenie. Włosy, zazwyczaj dobrze ułożone i średniej długości, nadają mu iemiłego wyglądu. Na jego twarzy rzadko gości uśmiech. Bo i z czego tu się śmiać, gdy tyle zła w koło? Jego ulubionym ubraniem są szaty liturgiczne lub garnitur. Po mieście zazwyczaj przechadza się dzierżąc w dłoni pastorał ze smoczym skrzydłem i połową chryzantemy w górnej części.
W świecie snów Wiron nie przypomina człowieka. Jest bestią, czterometrowym olbrzymem o odnóżach dolnych podobnych do kraba i rękach jak u goryla. Jego ciało jest pozbawione włosów a w niektórych miejscach, pokrywają ciemne plamy twardszej tkanki. Jakby tego było mało, plecy porastają mu kolce rozbieżnej długości. Mała głowa nie ma ust ani uszu. Zamiast oczu istota posiada dwa czarne punkty. Jego ciało jest szaro zielonkawe a głowa lśni tytanową bielą.
Charakter:
W świecie realnym ks. Wiron tylko z pozoru wydaje się groźny. Pomimo srogiego wyglądu jest to człowiek otwarty, pełen zrozumienia, dobroci i wewnętrznego ognia. Jego pasją jest szerzenie wiary i pomaganie innym. Stara się tępić ogólnie pojęte zło na wszelkie możliwe sposoby. Wie, że czasami najlepsza jest terapia szokowa. Jego marzeniem jest życie w świecie, w którym nie ma przemocy, żalu, złości i nienawiści. Stara się wspierać najbardziej potrzebujących i zawsze chętnie udzieli azylu potrzebującym, biednym i głodnym.
W świecie snów Wiron jest istotą z zasady dobrą, chłonącą bodźce ze świata, który ją otacza. Przyświeca mu tylko jeden cel, zaprowadzić ład. Cóż więcej można o nim napisać? Najlepiej samemu go spotkać.
Historia:
Pustynny wiatr jest jak rozszalała bestia spuszczona z łańcucha. Nie myśli. Atakuje. Tnie kłami piachu, wyje, szarpie, uderza całą mocą w ciało i zmysły a do tego dyszy gorącą nienawiścią do wszystkiego, co żyje. Lecz gdy słońce chyli się ku zachodowi, składając swoje złote oblicze na poduszce wydm, bestia uspokaja się. Udaje się na spoczynek. Wszystko cichnie i zamiera. Noc bez tej bestii jest zimna i spokojna. Na niebie migocą gwiazdy a ciszy nie mąci nawet odgłos owadów.
To dzięki temu nocnemu spoczynkowi bestii miałem okazję się narodzić. Moi rodzice byli archeologami. Poznali się nie wykopaliskach, coś zaiskrzyło i tak powstałem. W namiocie pomiędzy ruinami, gdy bestia spała, to tam zaczęła się moja droga.
Niestety, choć obiecujące, wykopaliska nie przyniosły zamierzonych efektów. Nie udało się odnaleźć wielkich skarbów, zwłok ani nawet fragmentów tekstu. Odkopano pustą i w dodatku niedokończoną budowlę. Jak wskazuje plan powierzchni, zapewne świątynię. Każdy spodziewał się iście królewskich skarbów a tam nic, tylko jeden maleńki posążek czegoś, co wyglądało na lokalne bóstwo. Mała figurka z szarego kamienia wyobrażająca jakąś niewiarygodną i pozbawioną tożsamości bestię, w której skład wchodziły inne istoty. Zlepek wielu form i kształtów. Nie było to odkrycie na miarę oczekiwań.
Mama i Tata wrócili do kraju trzy miesiące po moim poczęciu, przywożąc ze sobą „wielkie znalezisko”.
Rozwijałem się zdrowo i lekarze mówili, że będę pięknym dzieckiem. Rodzice byli szczęśliwi. Myśleli tylko o mnie.
Wybudowali dom, w którym mieszkam do dziś. Nie jest ani zbyt piękny ani okazały, ale kocham go całym sercem, bo w tym miejscu przyszedłem na świat.
Dokładniej rzecz biorąc urodziłem się w wannie. Cóż, miejsce dobre jak każde inne. Mogłem urodzić się na sedesie, w łóżku albo na porodówce w lokalnym szpitalu. Gdy przychodziłem na świat Tata wezwał lekarza. Wszystko odbyło się bez komplikacji. Mama czuła się dobrze, Tata dumnie przeciął pępowinę a ja zapłakałem na powitanie nowego świata.
Rozwijałem się zdrowo. Rosłem jak na drożdżach. Miałem kochających rodziców, którzy wspierali moje starania. Gdy chciałem się nauczyć grać na gitarze zapisali mnie na lekcje do najlepszego gitarzysty, jakiego znaleźli. Gdy w szkole dokuczały mi inne dzieciaki Tata pokazał mi jak się bronić, jak trzymać gardę i jak uderzać. Trzeba przyznać, że miałem predyspozycje. Rodzice też to widzieli i zapisali mnie na kick-boxing gdzie szybko zacząłem osiągać sukcesy. To było moje powołanie.
Życie toczyło się sielankowo aż do moich siedemnastych urodzin. Wtedy, zupełnym przypadkiem, odnalazłem to, co wykopali rodzice. Potwora, koszmar, bestię ze wszystkich bestii najbardziej bestialską. Szarą figurkę o nieludzkich kształtach.
Zniszczyłem figurkę.
Od tamtego czasu w domu coś się zmieniło. Ojciec szalał po domu krzycząc, że nie zniesie tego więcej, że to przez te lusterka pod poduszką. Krzyczał o zemście koszmaru. Matka pomagała mu jak mogła. Otaczała go opieką i pielęgnowała w szaleństwie. Nie pozwalała mu głęboko zasypiać. To była miłość. Chroniła ukochanego od tego, co ja zrobiłem.
Postanowiłem również pomóc ojcu. Położyłem lusterko pod poduszkę i zasnąłem. Tak poznałem krainę snów. Miejsce inne niż wszystko, co do tej pory znałem. Pomimo poszukiwań nie znalazłem ojca.
Gdy się obudziłem ciągle było tak samo.
Przez trzy lata koszmar dręczył Tatę, co noc, a Mama czuwała przy nim. To coś wyniszczało ich oboje.
Skłamałbym gdybym powiedział, że nie wyniszczało to również mnie. Starałem się udawać, że jest dobrze, ale moja dusza się rozpadała. Ból trawił mnie jak kwas. To wszystko działo się z mojego powodu.
Pewnego dnia po powrocie ze studiów nie zastałem Rodziców w domu. Drzwi były zamknięte, a zazwyczaj ktoś czekał na mój powrót. Zawsze w progu witała mnie zmęczona Mama albo Tata z pustymi oczami. Oboje zawsze witali mnie z uśmiechem.
Otworzyłem drzwi i powitała mnie cisza.
Martwa cisza.
Pobiegłem szybko na górę, do pokoju Rodziców. Tam zobaczyłem to, czego się obawiałem. Koszmar wykończył ich oboje. Z mojej winy.
Zostałem sam.
Postanowiłem naprawić swój błąd i oddać się służbie ludziom. Pomagać im i chronić od tego, co zatruło umysł mojego Taty. Zostałem Kapłanem i żeby odpędzić złe myśli zająłem się hodowlą kwiatów. Róż. Pięknych i delikatnych kwiatów miłości i nadziei.
Niestety, to, co zniszczyło moich rodziców, zniszczyło pośrednio również mnie.
Nie ma nocy, w której nie śnię o zemście. Nie ma snu, w którym nie dążę do zaprowadzenia pokoju i wytępienia koszmarów.
Stałem się tym, czym jestem.